W miniony weekend wybrałyśmy się razem z Kasią na rajd. Celem było zdobycie okolicznego, wciąż dotąd niezdobytego na końskim grzbiecie, szczytu. A rajd miał być preludium i przygotowaniem do nadchodzących wydarzeń, o których na razie nie będę pisać, żeby nie zapeszyć ;) I tak się stało. Dzięki temu krótkiemu wypadowi wiele naszych oczekiwań uległo zmianie i skrystalizowało się :) Ale po kolei...

W sobotnie popołudnie ruszyłyśmy z Brzydowa w kierunku Napromu, ale żeby nie dojechać tam za wcześnie, wybrałyśmy okrężną drogę i zamiast 6km, zrobiłyśmy 14. Tereny na południe od nas obfitują w przepiękne widoki, jednak ze względu na długość tych wypadów rzadko się tam wybieramy w czasie naszych standardowych wyjazdów poza stajnię. A szkoda... Bo naprawdę warto tam pobłądzić :) W Napromie czekała już na nas Agnieszka z Rodziną - przygotowali nam wspaniałe powitanie i ucztę, wręcz królewską :) I dali dach nad głową :) I wspaniały wieczorny czas - dziękujemy! Po miło spędzonej nocy przyszła pora na przygotowanie się do dalszej drogi. W planie było dotarcie na Górę Dylewską, a potem droga powrotna do Brzydowa. W sumie wyszło jakieś 30km. Googlemaps usilnie próbował nas kierować okrężną drogą, łatwiejszą dla rowerów, czyli niekoniecznie fajną dla koni. Dlatego wybierałyśmy własne ścieżki ;) Nie obyło się bez przecierania szlaków ;) Ale na szczęście słońce tego dnia świeciło i łatwo było obrać właściwy kierunek ;) Muflonów wprawdzie nie widziałyśmy, ale łanie i jelenia tak :) Wróciłyśmy szczęśliwie i bezpiecznie do domu, zadowolone z siebie i naszych koni, które tak dzielnie się sprawiły.

PS. Jeden z porajdowych wniosków powinien zostać tu zapisany: takie rajdy powinny na stałe wejść do naszego repertuaru. I wkrótce pochylę się nad tym tematem, tylko muszę obgadać z Agnieszką szczegóły, bo napromscy gospodarze zaprosili nas do siebie ponownie :) Wspaniale :)

PS.2. Ari już się nie boi papierowej mapy :D Przepracowałyśmy :)