Taaaak, to był naprawdę udany weekend. Trochę szalony, na maksa zajęty, ale mógłby świecić przykładem jako weekend idealny właśnie ;) Najpierw dwudniowe szkolenie (poprzedni wpis), a potem kajaki, ognisko i letnie kino "Pod wiatą" - to był seans inauguracyjny i aż szkoda, że tak późno się za to zabraliśmy, bo wrażenia niezapomniane, a tu koniec wakacji za pasem...
Nic to, przetestowane mamy i teraz trzeba tylko czekać na kolejne lato! A kajaki to były moje pierwsze w tym roku - przed kontuzją jakoś nie wyszło, a potem nie mogłam. Ale cieszę się i z tego krótkiego wypadu :) Należę do osób raczej doceniających, a nie narzekających, ale moja wdzięczność za drobiazgi życiowe po kontuzji jeszcze wzrosła. Jak również pokora i cierpliwość wobec życia i nas samych. Przede mną jeszcze długa droga, ale trzymam się sentencji z Tymbarka - "Najtrudniejsze masz za sobą" ;) I nie zamierzam puszczać ;) No i refleksyjnie się zrobiło.. Ja pewno trochę odchoruję te weekendowe szaleństwa, ale warto było!