Od niedawna mamy na stanie nowego konia. Wielgachnego i czarnego. Został on pieszczotliwie nazwany przeze mnie Smokiem po tym, jak para poszła mu z nozdrzy pewnego chłodniejszego dnia :D I tak się przyjęło ;) I pasuje jak ulał :) Bo z charakteru to prawdziwe smoczysko jest :D Takie, że tylko głaskać i miziać cały dzień :)
A głaskać trzeba, bo nacierpiał się chłopak u nas strasznie - wkrótce po przyjeździe pojawiły się problemy z przednimi nogami i zalecono nam korekcyjne kucie. Ledwo co zapomniał o bólu i co niektórzy mogli nacieszyć się jazdą na jego grzbiecie, podbił się chłopak okrutnie, tym razem ucierpiała tylna noga. A on, mimo tego wszystkiego, zawsze na widok człowieka człapie w jego stronę i podbija serca kolejnych osób :) Na szczęście powoli wraca do zdrowia - i tego się trzymajmy!